za starzy by odejść za mądrzy by

Rzadko płaczę.

Ostatnio płakałam kiedy umarła najbliższa mi osoba.

Ale teraz płaczę.

Z wściekłości i rozpaczy.

I z bezradności.

NIE CHCĘ TAKIEJ ADWOKATURY.

Nasza koleżanka, wyjątkowa dziewczyna, której poczucie humoru, wiedzę, bystrość umysłu, wrażliwość, intelekt wielokrotnie mieliśmy okazję podziwiać i w dyskusjach i – na blogu, gdyż jest to jedna ze współautorek bloga Polska Palestra – chce rzucić adwokaturę.

I wiecie co?

I myślę, że to zrobi. I powinna to zrobić – jeśli warunki wykonywania naszego zawodu, wrogość, czy raczej obojętność władz wobec szeregowych adwokatów, oszukiwanie nas przez klientów, stosunek sędziów do adwokatów i „poziom” orzeczniczy sprawiające wrażenie równi pochyłej tak będą wyglądać jak wyglądają. A będą.

Powinna to zrobić dopóki jest młoda i jeszcze jest w stanie robić coś innego. Żeby nie przegrać własnego życia w walce z wiatrakami i harując po 16-18 godzin na dobę za ochłapy albo obietnice „jutro przelew”.

A adwokatura? Adwokatura nawet nie wie ilu uczciwych, prawych na najwyższym poziomie moralnym, intelektualnym adwokatów traci. Adwokatów – którzy właśnie są w stanie i zmieniają wizerunek środowiska na lepszy. Na chwilę. Bo nie mają siły. I uciekają. Ale kogo tam wysoko to obchodzi…

Środowisko zamienia się w stado wilków. Ci u władz – nie są w stanie zniżyć się – czy nawet wręcz poniżyć – do oczekiwań i potrzeb indywidualnych kancelarii – tych odważnych, zaharowanych idealistów – fighterów z sal sądowych walczących o prawa człowieka, którzy w przeszłości adwokaturę i jej zasady stworzyli – bo nie tworzyły jej korporacje, ani „ogrodnicy szpitalnych długów” (polecam google). Prawdziwa adwokatura jest na salach sądowych – nie obsługuje najmożniejszych jak uciekać z podatkiem, przejąć zadłużony szpital i go intratnie opchnąć, czy pohandlować długami. Osoby na wysokim poziomie, które do adwokatury zdecydowały się wejść – chcą – część chciała – nie przyszły tu tylko dla „szmalu”. Przede wszystkim chcą, czy też chciały realizować idee adwokatury. Tylko że PR adwokatury jest tak tragiczny, że z rynku się nie utrzymają nawet walcząc tak, jak dotychczas zębami i pazurami o każdy dzień przetrwania. A stawki za sprawy z urzędu – które najpierw trzeba latami całymi prowadzić bez wynagrodzenia i skądś wziąć na to pieniądze, a po wszystkim – przekonać się, że jest się co najmniej 1000 zł w plecy – tylko ich dobijają. Młodzi – aplikanci i adwokaci są coraz bardziej wyniszczeni finansowo i psychicznie. Nie stać ich na wynajęcie mieszkania, założenie rodziny, o ile nie mają bogatych rodziców lub partnera. I w tym starciu idealizmu i życia – wygrało życie… A władze? Władze pokazują, że nie ma co liczyć na to, że będą działać w interesie tych fighterów-idealistów, ostatniego bastionu prawdziwej adwokatury, tak już nielicznego.

Nie mogę nie zgodzić się z moją koleżanką w słuszności podjętej przez nią decyzji. Ale potwornie, strasznie mi przykro i smutno. Poniżej cytat listu:

Sytuacja na rynku jest tragiczna i nie chodzi tu tylko o stosunek ludzi do adwokatów (bo nigdy kochani nie byliśmy) ani nawet o głupotę władz czy to państwowych, czy samorządowych (bo te przecież, przynajmniej teoretycznie, można zmienić czy obalić), ale przede wszystkim o stosunek adwokatów do siebie nawzajem i do aplikantów. Nie wiem czy można tu winić tylko deregulację, mam bowiem wrażenie, ze ten rak zawiści, wytępienia konkurencji oraz pychy rósł długo, długo dłużej. Nie ma już wśród ludzi nawet nie tylko solidarności, ale wręcz uprzejmości czy zawodowej etyki. Co gorsza, to już nawet nie jest walka o wielkie pieniądze, ale o te ochłapy rzucane przez ministerstwo czy teraz samorządy. Zasady dyscyplinarki zdają się istnieć tylko dla tych, co odważni lub biedni, a na takich zawsze znajdzie się bat.

Muszę ci się przyznać, że moim największym marzeniem w dzieciństwie było zostać bohaterką. Wychowana w ogromnym szacunku do wiedzy i sprawiedliwości, nauczona by pomagać słabszym, obdarzona inteligencją, ale niewielką siłą, dostałam sporo razy po głowie, ale zawsze się otrząsałam, bo przecież bohaterowie się nie łamią, tylko pokonują słabości.

Tylko że życie to nie jest bajka, tu nie ma miejsca na heroizm, tu nie zawsze dobro zwycięża, a prawda wychodzi na jaw. Co więcej, w życiu okazuje się, że głupota przeważa w wymiarze sprawiedliwości, że sędziowie – te niezawisłe filary praw i obowiązków obywateli – są skrępowani władzą, przestraszeni decyzjami, kierowani przez idiotyczne procedury, że przepisy nie tylko zaczynają się wykluczać, ale nawet przestają być stosowane. To wszystko byłoby do zniesienia, to wszystko byłoby do pokonania, gdyby ktoś chciał to zmienić. Ale niewielu to obchodzi, jeszcze mniej ma odwagę by o tym mówić, a już tych, którzy próbują, radykalnie się ucisza. Jednak nawet to nie wymaga działań władz – wystarczy reakcja otoczenia. Bo teraz się nawet nie żyje – teraz się egzystuje, z dnia na dzień.

A ja zapragnęłam żyć. Nie egzystować w wiecznej walce o każdy grosz, w kłótniach z każdym obok, w strachu przed tymi, którzy mają nade mną choć cień władzy, w absurdzie dziwacznych rozwiązań, w niepewności każdego kolejnego dnia. Może to przypadłość moja, może całego mojego pokolenia, ale nie potrafię czekać latami ani latami walczyć o ten skrawek normalności. Walczyć, a mieć świadomość, ze sukces jest tak niepewny”.

Mówi nam się, że wolny zawód to misja. A zdaje się wszyscy rozumieją i wolny zawód, i misję, jako wolność od wynagrodzenia. Mamy pracować, ale zapłaty nie można nam się domagać pod żadnym pozorem. Politycy i mamieni przez ich populistyczne hasła klienci chyba wierzą, że my na życie to pieniądze zrywamy z drzewa. A człowiek po miesiącu dokonuje podliczenia przychodów i wydatków, i ma ochotę co najmniej znowu wyć (z upiciem się może być problem, bo na upicie się trzeba jednak mieć jakieś środki). Odejścia z zawodu, depresje – to tutaj, na dole, wśród maluczkich chleb powszedni. I jak mało byśmy nie zarabiali, ludzie i tak będą na nas patrzeć jak na pijawki. Z kolei koledzy od wielkich biznesów zawsze będą na nas patrzeć z góry, jak na nieudaczników.

Tylko jak odejdą ci wszyscy maluczcy, którym jeszcze jakimś cudem się chce, to kto zostanie, żeby walczyć na salach sądowych dla osób fizycznych? Panowie ze szklanych wieżowców? Opiniując wielomilionowe kontrakty przejmą się sprawą o byle rentę z ZUS? Czy może sprawą o posiadanie 1g marihuany? Osoby fizyczne to zupełnie inny rodzaj klienta, z którym inaczej się pracuje, niż z wielkim i bogatym korpo. A to właśnie u boku osób fizycznych walczy się o poszanowanie podstawowych praw człowieka. To w walce o przestrzeganie praw człowieka tkwi le clou d’un spectacle. To tutaj na sali rozpraw małe kwoty i małe – małe dla tych „dużych” sprawy – są ludzkimi dramatami. To my walczymy z aresztami wydobywczymi, niesłusznymi pozbawieniami wolności, my toczymy walkę o ludzkie życie, godność i wolność, to my reprezentujemy gwałcone kobiety i dzieci, my do 3 nad ranem uczestniczymy w eksperymentach i czynnościach procesowych – za… finansowy ochłap ze stawek z urzędu lub obietnice jutrzejszego przelewu.

Praca jest wymagająca, psychicznie, fizycznie i finansowo oraz niedoceniana. Robi z człowieka wrak, wydmuszkę. Najbardziej zaś dołująca perspektywa jest taka, że jak ciężko byśmy nie harowali, jak dobrze i jak skutecznie, i tak będziemy opluwani, poniżani i oczerniani. A dla władz – nie liczymy się. Bo za mało mamy… pieniędzy.

Dla niektórych z nas z uwagi na wiek – za późno na zmianę zawodu.

Szkoda…

Warto przeczytać również to:

https://palestrapolska.wordpress.com/2014/03/30/z-serii-pogromcy-mitow-czy-adwokaci-spia-na-forsie/

Ironiczne graficzne podsumowanie:

http://kryzyswieku.blogspot.com/2014/10/atwosc.html