Rzadko płaczę.
Ostatnio płakałam kiedy umarła najbliższa mi osoba.
Ale teraz płaczę.
Z wściekłości i rozpaczy.
I z bezradności.
NIE CHCĘ TAKIEJ ADWOKATURY.
Nasza koleżanka, wyjątkowa dziewczyna, której poczucie humoru, wiedzę, bystrość umysłu, wrażliwość, intelekt wielokrotnie mieliśmy okazję podziwiać i w dyskusjach i – na blogu, gdyż jest to jedna ze współautorek bloga Polska Palestra – chce rzucić adwokaturę.
I wiecie co?
I myślę, że to zrobi. I powinna to zrobić – jeśli warunki wykonywania naszego zawodu, wrogość, czy raczej obojętność władz wobec szeregowych adwokatów, oszukiwanie nas przez klientów, stosunek sędziów do adwokatów i „poziom” orzeczniczy sprawiające wrażenie równi pochyłej tak będą wyglądać jak wyglądają. A będą.
Powinna to zrobić dopóki jest młoda i jeszcze jest w stanie robić coś innego. Żeby nie przegrać własnego życia w walce z wiatrakami i harując po 16-18 godzin na dobę za ochłapy albo obietnice „jutro przelew”.
A adwokatura? Adwokatura nawet nie wie ilu uczciwych, prawych na najwyższym poziomie moralnym, intelektualnym adwokatów traci. Adwokatów – którzy właśnie są w stanie i zmieniają wizerunek środowiska na lepszy. Na chwilę. Bo nie mają siły. I uciekają. Ale kogo tam wysoko to obchodzi…
Środowisko zamienia się w stado wilków. Ci u władz – nie są w stanie zniżyć się – czy nawet wręcz poniżyć – do oczekiwań i potrzeb indywidualnych kancelarii – tych odważnych, zaharowanych idealistów – fighterów z sal sądowych walczących o prawa człowieka, którzy w przeszłości adwokaturę i jej zasady stworzyli – bo nie tworzyły jej korporacje, ani „ogrodnicy szpitalnych długów” (polecam google). Prawdziwa adwokatura jest na salach sądowych – nie obsługuje najmożniejszych jak uciekać z podatkiem, przejąć zadłużony szpital i go intratnie opchnąć, czy pohandlować długami. Osoby na wysokim poziomie, które do adwokatury zdecydowały się wejść – chcą – część chciała – nie przyszły tu tylko dla „szmalu”. Przede wszystkim chcą, czy też chciały realizować idee adwokatury. Tylko że PR adwokatury jest tak tragiczny, że z rynku się nie utrzymają nawet walcząc tak, jak dotychczas zębami i pazurami o każdy dzień przetrwania. A stawki za sprawy z urzędu – które najpierw trzeba latami całymi prowadzić bez wynagrodzenia i skądś wziąć na to pieniądze, a po wszystkim – przekonać się, że jest się co najmniej 1000 zł w plecy – tylko ich dobijają. Młodzi – aplikanci i adwokaci są coraz bardziej wyniszczeni finansowo i psychicznie. Nie stać ich na wynajęcie mieszkania, założenie rodziny, o ile nie mają bogatych rodziców lub partnera. I w tym starciu idealizmu i życia – wygrało życie… A władze? Władze pokazują, że nie ma co liczyć na to, że będą działać w interesie tych fighterów-idealistów, ostatniego bastionu prawdziwej adwokatury, tak już nielicznego.
Nie mogę nie zgodzić się z moją koleżanką w słuszności podjętej przez nią decyzji. Ale potwornie, strasznie mi przykro i smutno. Poniżej cytat listu:
„Sytuacja na rynku jest tragiczna i nie chodzi tu tylko o stosunek ludzi do adwokatów (bo nigdy kochani nie byliśmy) ani nawet o głupotę władz czy to państwowych, czy samorządowych (bo te przecież, przynajmniej teoretycznie, można zmienić czy obalić), ale przede wszystkim o stosunek adwokatów do siebie nawzajem i do aplikantów. Nie wiem czy można tu winić tylko deregulację, mam bowiem wrażenie, ze ten rak zawiści, wytępienia konkurencji oraz pychy rósł długo, długo dłużej. Nie ma już wśród ludzi nawet nie tylko solidarności, ale wręcz uprzejmości czy zawodowej etyki. Co gorsza, to już nawet nie jest walka o wielkie pieniądze, ale o te ochłapy rzucane przez ministerstwo czy teraz samorządy. Zasady dyscyplinarki zdają się istnieć tylko dla tych, co odważni lub biedni, a na takich zawsze znajdzie się bat.
Muszę ci się przyznać, że moim największym marzeniem w dzieciństwie było zostać bohaterką. Wychowana w ogromnym szacunku do wiedzy i sprawiedliwości, nauczona by pomagać słabszym, obdarzona inteligencją, ale niewielką siłą, dostałam sporo razy po głowie, ale zawsze się otrząsałam, bo przecież bohaterowie się nie łamią, tylko pokonują słabości.
Tylko że życie to nie jest bajka, tu nie ma miejsca na heroizm, tu nie zawsze dobro zwycięża, a prawda wychodzi na jaw. Co więcej, w życiu okazuje się, że głupota przeważa w wymiarze sprawiedliwości, że sędziowie – te niezawisłe filary praw i obowiązków obywateli – są skrępowani władzą, przestraszeni decyzjami, kierowani przez idiotyczne procedury, że przepisy nie tylko zaczynają się wykluczać, ale nawet przestają być stosowane. To wszystko byłoby do zniesienia, to wszystko byłoby do pokonania, gdyby ktoś chciał to zmienić. Ale niewielu to obchodzi, jeszcze mniej ma odwagę by o tym mówić, a już tych, którzy próbują, radykalnie się ucisza. Jednak nawet to nie wymaga działań władz – wystarczy reakcja otoczenia. Bo teraz się nawet nie żyje – teraz się egzystuje, z dnia na dzień.
A ja zapragnęłam żyć. Nie egzystować w wiecznej walce o każdy grosz, w kłótniach z każdym obok, w strachu przed tymi, którzy mają nade mną choć cień władzy, w absurdzie dziwacznych rozwiązań, w niepewności każdego kolejnego dnia. Może to przypadłość moja, może całego mojego pokolenia, ale nie potrafię czekać latami ani latami walczyć o ten skrawek normalności. Walczyć, a mieć świadomość, ze sukces jest tak niepewny”.
Mówi nam się, że wolny zawód to misja. A zdaje się wszyscy rozumieją i wolny zawód, i misję, jako wolność od wynagrodzenia. Mamy pracować, ale zapłaty nie można nam się domagać pod żadnym pozorem. Politycy i mamieni przez ich populistyczne hasła klienci chyba wierzą, że my na życie to pieniądze zrywamy z drzewa. A człowiek po miesiącu dokonuje podliczenia przychodów i wydatków, i ma ochotę co najmniej znowu wyć (z upiciem się może być problem, bo na upicie się trzeba jednak mieć jakieś środki). Odejścia z zawodu, depresje – to tutaj, na dole, wśród maluczkich chleb powszedni. I jak mało byśmy nie zarabiali, ludzie i tak będą na nas patrzeć jak na pijawki. Z kolei koledzy od wielkich biznesów zawsze będą na nas patrzeć z góry, jak na nieudaczników.
Tylko jak odejdą ci wszyscy maluczcy, którym jeszcze jakimś cudem się chce, to kto zostanie, żeby walczyć na salach sądowych dla osób fizycznych? Panowie ze szklanych wieżowców? Opiniując wielomilionowe kontrakty przejmą się sprawą o byle rentę z ZUS? Czy może sprawą o posiadanie 1g marihuany? Osoby fizyczne to zupełnie inny rodzaj klienta, z którym inaczej się pracuje, niż z wielkim i bogatym korpo. A to właśnie u boku osób fizycznych walczy się o poszanowanie podstawowych praw człowieka. To w walce o przestrzeganie praw człowieka tkwi le clou d’un spectacle. To tutaj na sali rozpraw małe kwoty i małe – małe dla tych „dużych” sprawy – są ludzkimi dramatami. To my walczymy z aresztami wydobywczymi, niesłusznymi pozbawieniami wolności, my toczymy walkę o ludzkie życie, godność i wolność, to my reprezentujemy gwałcone kobiety i dzieci, my do 3 nad ranem uczestniczymy w eksperymentach i czynnościach procesowych – za… finansowy ochłap ze stawek z urzędu lub obietnice jutrzejszego przelewu.
Praca jest wymagająca, psychicznie, fizycznie i finansowo oraz niedoceniana. Robi z człowieka wrak, wydmuszkę. Najbardziej zaś dołująca perspektywa jest taka, że jak ciężko byśmy nie harowali, jak dobrze i jak skutecznie, i tak będziemy opluwani, poniżani i oczerniani. A dla władz – nie liczymy się. Bo za mało mamy… pieniędzy.
Dla niektórych z nas z uwagi na wiek – za późno na zmianę zawodu.
Szkoda…
Warto przeczytać również to:
https://palestrapolska.wordpress.com/2014/03/30/z-serii-pogromcy-mitow-czy-adwokaci-spia-na-forsie/
Ironiczne graficzne podsumowanie:
6 stycznia, 2015 at 9:03 am
Smutne, ale niestety w znacznej części prawdziwe. Po blisko 30 latach w adwokaturze, muszę przyznać, że to nie ta adwokatura w której zaczynałem. Problem leży chyba w tym, że zbyt wielu wartościowych adwokatów, którzy mogliby spróbować coś zmienić, po prostu jest zniechęconych i nie chce łokciami przepychać się do władzy. Ci którzy u władzy samorządowej się znaleźli albo nie widzą albo nie chcą widzieć tego wszystkiego co wyżej zostało napisane. Traktują swoje stanowiska jako synekurę albo trampolinę do zdobycia wartościowych klientów, z reguły korpo. Ponadto mają zgraję młodych wilków na usługach, a sami tylko firmują nazwiskiem i stanowiskiem to co wyrobnicy zrobią. Po co mają tracić czas i energię albo narażać się, że podpadną, gdy będą próbowali coś zmienić. Jak władze państwowe traktują wymiar sprawiedliwości, w którym adwokatura jest na szarym końcu, najlepiej widać po tym kto był ministrem sprawiedliwości w ostatnich latach. Powstaje pytanie czy mamy jeszcze siłę, a przede wszystkim chęci żeby to zmienić. Nadzieją napawa mnie to co czytam na Palestrze Polskiej. Może jeszcze nie jest za późno.
Pozdrawiam noworocznie i deklaruję wsparcie dla wszystkich rozsądnych akcji jakie zechcecie podjąć.
6 stycznia, 2015 at 10:28 am
Nawet gdybym miała pracowac jeszcze więcej, nigdy nie zmieniłabym swojego zawodu. Nie jest łatwo, ale nie zostanę przedstawicielem medycznym albo innym korpo-podwladnym. Kocham to co robię, ale widocznie każdy oczekuje czegoś innego od tego zawodu. Chcącemu nie dzieje się krzywda, powodzenia w innym zawodzie.
6 stycznia, 2015 at 10:56 am
Witam Szanowne Grono
Parę rad dla zdesperowanej Koleżanki;
1) pieniądze bierze się z góry od osób fizycznych, tego nauczyłem się od swoich patronów i stosuję taki sposób rozliczeń z klientami, od momentu pierwszego niezapłaconego przelewem honorarium, czyli od 3 miesiąca prowadzenia działalności, osoby fizyczne, w szczególności w sprawach karnych mają świadomość, że adwokat bez zapłaty pracować nie bedzie, bo wynika to z szacunku do swojego czasu;
2) warto za sprawę pobierać honorarium o rynkowej wartości, ponieważ jest zbyt wielu prawników i zbyt mało spraw, aby liczyć, że ilośc spraw przełoży sie na zysk;
3) cierpliwiość, niestety. Ja rozpoczynałem działalność w 2005 r i myśle, że w tamty czasie było łatwiej startować, ponieważ była mniejsza konkurencja. Za zmiany, powodujące pauperyzację zawodu, ponosi odpowiedzialność wyłącznie ustawodawca, populista. Jak twierdzili politycy, rynek zweryfikuje wszystko. Jakim trzeba być debilem, aby odnosić taką zasadę do funkcjonowania zawodu zaufania publicznego.
Życzę wytrwałości i powodzenia albo sukcesu poza Adwokaturą
Z Koleżeńskim pozdrowieniem
Luka Szaranowicz
6 stycznia, 2015 at 2:39 pm
No jak się ma takiego tatę, to nic dziwnego , że idzie dobrze… Proszę przenieść się do innego miasta, bez nazwiska i znajomości, wtedy pozna Pan smak prawdziwej palestry, Oczywiście nikt Panu z tego tytułu wyrzutu nie robi, ale nie zrozumie Pan 80% młodych prawników…..
6 stycznia, 2015 at 9:52 pm
Szanowny Panie/ Pani
Dobry obyczaj nakazuje, przy polemice z użyciem argumentu ad personam, podpisać sie imieniem i nazwiskiem, a nie pseudonimem, jak klientela ze spraw karnych.
Ps. Parafrazując klasyka, taka będzie Adwokatura, jakie młodzieży chowanie.
adw. Luka Szaranowicz
21 Maj, 2015 at 7:26 am
Tylko Prawnicy pobieraja zapłate z góry. Jestem również usługodawcą i niestety życie zmusiło mnie do korzystania z usług prawników. To zwyrodnienie co jest praktykowane powszechnie w kancelariach. Adwokat z góry domaga się zapłaty po czym traci zainteresowanie klientem Powszechną praktyka jest pisanie pism procesowych w dniu w którym jest ostatni termin do ich złozenia a potem wysyła sie je wieczorem poczta zebydochowany był termin. W takiej sytuacji Klient nawet nie ma szans zobaczyc tego co jest pisane w jego imieniu.
Niestety w sadzie adwokat najczesciej reprezentuje siebie i swój portfel a nie klienta.
Stawki honorarium są tak dalekie od mozliwosci przecietnego Kowalskiego , że wiekszosc dochodzi do wniosku ze mniejszym złem bedzie odstapienie od sprawy niz wikłanie sie w tak kosztowne postepowania.
Zachęcam do refleksji.
21 Maj, 2015 at 7:44 am
Proszę Pana – pobieramy opłaty z góry, gdyż w przeciwieństwie do innych usługodawców nasza rola kończy się na sprawie sądowej, a doświadczenie (niestety przykre) nauczyło, że klienci po ostatniej rozprawie zapominają przyjść i zapłacić. Sprawa wygrana, przeciwnik zapłacił wszystko włącznie z kosztami, a pan klient nie raczył przynieść tych pieniędzy na adwokata przelanych przez przeciwnika. Więc proszę wybaczyć – to JEST refleksja po tym, kiedy człowiek godził się na rozliczanie po usłudze. Raczej trudno jest wyjść od fryzjera po ścięciu włosów i nie zapłacić. Natomiast żeby po sprawie przyjść do prawnika i zapłacić – to już jest bardzo proste.
Nie zdarzyło mi się tracić zainteresowania klientem, więc Pana tekst uważam za pomówienie w stosunku do mnie. Olewanie przez klienta własnej sprawy – tak, to jak najbardziej zdarzyło mi się oglądać. Prośby o przyjście, zapoznanie się z opinią biegłego, przypominanie o tym, że sąd dał 7 dni na dostarczenie dokumentów, po czym przyjście po miesiącu ze zdziwieniem, że termin minął.
Wysyłanie pism ostatniego dnia wynika z tego, że my nie pracujemy w próżni. Mamy na biegu X spraw, rozprawy sądowe, spotkania z klientami i po prostu to jest czas na przygotowanie pisma. Nie rzucimy sprawy pana X, Y, Z, bo przyszło pismo w sprawie pani A. Nie da się.
Nie wiem, jak w sądzie mam niby swój portfel reprezentować. Proszę mi to opisać, bo nie przypominam sobie, żebym wnosiła o to, żeby to mnie sąd coś zasądzał od przeciwnika (za wyjątkiem spraw z urzędu, gdzie aby zobaczyć w ogóle kiedyś te bajońskie 60-360 zł muszę wypowiedzieć magiczną formułkę).
Stawki honorarium są takie, jakie wystarczają na pokrycie kosztów (przy niskiej jakości lokalu bez pracowników koszty kancelarii to 2500 zł!!! – to są koszty stałe, a dana sprawa wymaga dojazdów, opłacania parkometrów, niejednokrotnie drukowania i kserowania dziesiątek lub setek stron, nikt tego nam za darmo nie daje). A jeszcze trzeba z czegoś pokryć koszty prowadzenia urzędówek, gdzie za kilka lat prowadzenia sprawy dostajemy 60-360 zł, bo państwo robi z nas niewolników, więc po części ponosi Pan koszty prowadzenia spraw klientów z urzędu, a nie tylko swojej. Sorry, taki mamy klimat.
Pan też pracowałby poniżej kosztów? Poważnie? Bo ja nie, muszę z czegoś żyć (na przeciętnym bardzo poziomie).
Mnie się nikt nie pyta u fryzjera, hydraulika czy mechanika, czy koszty usługi pasują do moich możliwości finansowych. Ferrari też mi choroba nie chcą sprzedać z upustem, a nie stać mnie – podoba mi się.
Nie przypominam też sobie, żeby inny zawód musiał za zdobycie uprawnień płacić 4500 rocznie przez 3,5 roku – bo ja musiałam! Nikt mi do tego nie dołożył. Do tego opłaty za egzaminy. Wysokość opłat ustanawia MS. Proszę mi wybaczyć, że nie godzę się na wynagrodzenie rzędu pracowników niewykwalifikowanych, ale oprócz pieniędzy moja nauka kosztowała mnie 5 lat studiów + 3,5 roku PŁATNEJ aplikacji oraz PŁATNE egzaminy państwowe. Niektórzy koleżanki i koledzy po drodze mieli jeszcze aplikację sądową lub prokuratorską, to dodatkowe okresy tej nauki.
Zachęcam do zapoznania się z faktami i mniej roszczeniowej postawy.
6 stycznia, 2015 at 3:08 pm
Adwokat po sprawie jak „lalka” po zabawie! Takie stare przysłowie! Słowo lalka należy zastąpić pewnym wulgaryzmem, określającym także starą profesję! Dlatego opłaty pobiera się z góry! Rozterki były, są i bedą! Czujność, Gorliwość, a Lenistwo jest Grzechem – Trzy Praw Syraha – motto dla każdego także Adwokata!
6 stycznia, 2015 at 4:41 pm
Nie bardzo uwzględniacie Państwo sytuację karnistów – którzy są potrzebni człowiekowi zazwyczaj w momencie zatrzymania. Odbierają telefon z KP, jadą, ileś godzin na czynnościach, doprowadzenie do sądu na posiedzenie aresztowe – kto, jak i kiedy ma im „z góry zapłacić” uwzględniając także fakt, że najczęściej ten telefon jest wykonywany w godzinach wieczornych, a zatrzymany często, gęsto pochodzi z drugiego końca Polski, zaś w pobliże siedziby tego adwokata wpadł na występ gościnny, z nr tel. „papugi” podarowanym 2 lata wcześniej przez kumpla spod celi?
Albo adwokat pruje na drugi koniec Polski, bo wpadł jego stary klient, są świeta, a klient dotychczas sumiennie się rozliczał – hm, do tego momentu.
Zdarza się, że właśnie takie sprawy stanowią 80% spraw wyspecjalizowanych karnych kancelarii.
Owszem, przy braku uregulowania wynagrodzenia za dojazd i czasami ponad 40 h harówy non stop można tej sprawy do dalszego prowadzenia nie przyjąć – ale koszty, także za substytucje na inne czynności – już sie poniosło, lub ponieść je trzeba. Ci idealiści to zazwyczaj właśnie karniści, to w karnych sprawach broni się zasadniczych praw człowieka, nie w gospodarczych czy wieczystoksięgowym.
6 stycznia, 2015 at 7:28 pm
Pora odejść od FIKCJI. W pięknych słowach bycie adwokatem lub radcą prawnym to misja, powołanie. Mamy być dumni z tego, że wykonujemy zawód zaufania publicznego. Tak z pewnością jest, w szczególności jeżeli ktoś tak jak ja marzył o tym i wiele poświęcił dla uzyskania uprawnień. Kiedyś chyba było trudniej, a i koszta były dużo wyższe.
To piękny zawód, ale każdy z nas powinien czuć się także, a może przede wszystkim przedsiębiorcą, który musi płacić pensje i rachunki. Przedsiębiorcą, który musi konkurować z innymi przedsiębiorcami, którzy nie są ograniczani kodeksem etyki.
Kodeks etyki radcy i adwokata to rzecz bezcenna i unikalna. To (jeszcze) odróżnia radców i adwokatów od całej reszty „prawników”.
Obecnie konkurujemy jednak nie tylko z innymi radcami i adwokatami, ale także z całą masą firm, firemek i spółeczek, a ich wspólnicy tj. Pan Jasiu, który prowadzi także warsztat samochodowy lub Rysiek, który przy okazji skupu złomu zajmuje się także usługami prawnymi, mają w poważaniu zasady etyczne, w tym i nasze kodeksy. Nawet gdyby chcieli je poznać, to i tak z pewnością by ich nie stosowali.
Dla klienta nasz kodeks etyczny z reguły niewiele znaczy. Samorząd niewiele robi żeby z obowiązywania tych zasad etycznych uczynić argument za wyborem radcy prawnego, a nie firmy Ryśka. Przecież bardzo często liczy się jedynie cena, a propozycje napisania apelacji za 20 zł to już chyba przesada? Ale cóż niektórzy mają i takie stawki. Ich problem …
Jeszcze jedno, być może część z nas jest do tego zmuszona, ale abstrahując od urzędówek, to my sami często psujemy rynek. Oferty na świadczenie usług na kilka złotych to przecież nie wyjątek?
Proponuję pomyśleć o sobie jak o przedsiębiorcy, to pomaga.
7 stycznia, 2015 at 1:26 pm
Nie powinniśmy myśleć o nas, jak o ‚typowych przedsiębiorcach’, gdyż lekarze (nawet ci z prywatną praktyką) tak nie myślą. Więcej – lekarze dentyści też tak nie myślą o sobie. Gdybyśmy byli ‚typowymi przedsiębiorcami’ liczyłby tylko efekt, a nie staranne działanie pełnomocnika i obrońcy. Jak u mechanika – klient płaci za naprawę – samochód ma jeździć. Gdybyśmy byli ‚typowi przedsiębiorcami’ nikt nie mógłby nas ukarać za niestawienie się na sprawie z urzędu. Lekarz dostaje wynagrodzenie za dyżur, adwokat nie. Adwokatura jest za słaba – dobrze powiedziane. Lekarze (porozumienie zielonogórskie) strajkują. Adwokaci cierpią z powodu niskich stawek, ale nie strajkują. Może czas na bojkot spraw z urzędu?
7 stycznia, 2015 at 12:09 am
Jak bym chciała myśleć o sobie wyłącznie jako o przedsiębiorcy to bym została prawnikiem niekorporacyjnym jak Kogutek. A zważywszy na moje doświadczenie w marketingu i lepszą składnię (o faktycznej wiedzy nie wspominając) zawojowałabym Internet 😉 Większość z Państwa pomija istotę pracy karnisty, bo ja jednak mimo wszystko sercem jestem karnistą i zwierzęciem sądowym. Gdybym chciała obsługiwać firmy to bym poszła na aplikację radcowską lub wybrałabym korpo. Nie przyszłam do tego zawodu by szpanować I-głupotami i rozbijać się po mieście ferrari, wystarczyłoby mi normalne, spokojne życie. A na takie niestety, Panie Mecenasie Luka Szaranowicz mnie nie stać! Nie stać jako adwokata przestrzegającego kodeksu etyki adwokackiej i podstawowych zasad społecznych. Z całym szacunkiem, ale jestem na rynku pracy od dekady i podane przez Pana rady są śmieszne, bo a) skierowane do osoby, która od dawna, pomimo idealizmu, ma w sobie wyrobioną nieufność finansową (jak ją nazywam) do klienta, a wcześniej pracodawcy b) moi klienci wywodzą się w większości z klasy średniej i niższej więc nie będę szpanować cenami 400 złotych za godzinę -pozdrawiam Warszawę 😉 (btw. osoba, z którą moja kancelaria miała największe problemy z odzyskaniem należności, była jednocześnie osobą o najwyższym dochodzie, taka ironia…) c) moja cierpliwość się wyczerpała, kiedy poczułam się jak bohaterka ,,Czekając na Godota”. Pan Mecenas Dariusz Szczecina ma rację, opisując jak w chwili obecnej wygląda rynek usług prawniczych. Bardzo przepraszam za obrazowe i nieco obraźliwe stwierdzenie, ale skoro już to wygląda jak chlew, to ja się w g**nie tarzać nie zamierzam. Nie jestem naiwna, wiem, że nie wszyscy oskarżeni są niewinni (chociaż muszę przyznać, że ostatnimi czasy prokuratura wyraźnie nadrabia te niedociągnięcia i idzie na rekord, duch ministra Zero szaleje), nie wszyscy klienci płacą, a tak w ogóle adwokatura to biznes i trzeba odłożyć na bok głupie sentymenty. I super, zostańcie Państwo wszyscy biznesmenami, odłóżcie konstytucję, odłóżcie kodeks karny, karny skarbowy (w sumie ten akurat można tak czy siak odłożyć, bo prawem jest słowo urzędnika US, a nie jakieś głupie przepisy), wzorujcie się wyłącznie na ustawie o sdg, czasami zerkając na kc. Urzędówki, zwłaszcza ZUS-owskie, zrzućcie na aplikanta, który wpatrzony w swojego podpisującego milionowe kontrakty patrona, z obrzydzeniem odsunie się na sali sądowej od starszej kobiety, która walczy o rentę dla niepełnosprawnego, dorosłego syna, bo znalazł się cudotwórca lekarz orzecznik, a potem tenże aplikant na pytanie co powinni dalej zrobić, odpowie klientce, że powinna oddać syna do ośrodka już dawno temu to nie miałaby tyle kłopotów (szczeniak sie potem poskarżył tatusiowi, że go obraziłam, a oczywiście tatuś nie widział problemu w zachowaniu synka, bo ,,on nie będzie z tego rodzajem ludzi współpracował zawodowo”). A do loga adwokatury radzę zamiast znanych dotychczas słów wpisać: Kontrakty, Klient, Wynagrodzenie.
7 stycznia, 2015 at 6:20 am
Ewentualnie: „Buk, humor, honorarium”….
7 stycznia, 2015 at 8:14 am
W zmieniającym się świecie usług prawniczych, pozostanie mała enklawa wolnego zawodu adwokata – adwokata karnisty. Tylko do niego odnosić się winno słowo honorarium, jak określenie wynagrodzenia osób wykonującyhc wolne zawody. Do tej katergorii zaliczę jeszcze sprawy związane z walką o prawa człowieka i obywatela. Do pozostałych usług prawnych adekwatnym jest określenie ceny usługi, nawet w postaci zaniżonej czy też o wartości nieadekwatnej do nakładu pracy, jak w przypadku spraw rodzinnych, pracowniczych czy zusowskich. Wychodząc z tego założenia dla prawników nie karników, dla tych co zostali uczynieni przedsiębiorcami, bo o wolnym wyborze mówić nie można przy ocenie skutków zmieniającej sie rzeczywistości, przygotujemy kolejne wpisy łagodzące skutki tychże zmian, i przbliżające mechanizmy funkcjonowania adwokata przdsiębiorcy. Karników wobec znikomej podatności na narzędzia rynkowe wpływające na cene popyt i podaż, rentowność i inne rzeczy, które przy wykonywanej pracy mają znaczenie dla karnika wręcz pomijalne, jeśli nie uwałaczające jego honorowi, wesprzemy działaniami zmierzającymi do przywrócenia wartości słowa honorarium, które winno być realnym ekwiwalentem ich pracy i żródłem satysfakcji a nie dodatkowego stresu. List Mec. Ani Zabieg i jej odpowiedź na echa jakie wywołał w środowisku, winny skłonić nas do przemyśleń dokąd zmierza dzisiejsza Palestra i czy wszyscy zostaną zmuszeni aby iść w tym kierunku, piszę to jako propagator wprowadzania do wszelkich możliwych zakamarków naszej aktywności zawodowej narzędzi przypisanych przedsiębiorcom. Z tymi narzędziami jest jak ze stosowanie w samochodach pasów bezpieczeństwa, stały sie one powszechne kiedy prędkość poruszania się samochodów wzrosła a wraz z nią ryzyko utraty życia. Jednkaże od tej zasady istnieją wyjątki, które winny dopingować nas do pracy nad alternatywnymi , w sotosunku do regulatorów wolnorynkowych, narzędziami wsparcia dla adwokatów, min. karnistów, zdaje się ostatnich powierników zasad wolnych zawodów. Aniu dziękuję Ci ,że odchodząc napisałaś dlaczego to zrobiłaś, może dla kogoś w nadmorskim kurorcie stanie się to na tyle ważną kwestią aby podjąć realne działania, by tacy ludzie jak Ty nie musieli porzucać swoich marzeń. Jeśli wzrok władz utkwiony w morzu spraw nie pozwoli dostrzec tego problemu, to w mieście gdzie zabito już jeden przemysł, skroimy coś na miarę karnistów, by ich chronić przed niekorzystnymi warunkami , jak kiedyś płaszczami z Próchnika chroniliśmy przed niepogodą. Adw. Bartosz Prusiński
7 stycznia, 2015 at 3:31 pm
Witam,
nie bardzo podoba mi się dość negatywne – o ile dobrze odczytuję intencję autora – podejście do, tu cytat, „bogatego korpo”. Bez żadnych znajomości, układów, rodziny czy pomocy przyjaciół, w rejonie Polski zaliczanej do kategorii C bez problemu znalazłam pracę świadcząc w ramach dwuosobowej kancelarii pracę na rzecz podmiotów gospodarczych, która pozwala mi na GODNE utrzymanie rodziny. Nie jest to pomoc „w uciekaniu z podatkami”, lecz bieżąca, rzetelna obsługa przedsiębiorców danej branży.
Specjalizując się w kilku tematach z szeroko rozumianego prawa gospodarczego, nie podejmuję się prowadzenia spraw „o rentę z ZUS” nie dlatego, że Klient zapłaci mniej, ale dlatego, że się na nich nie znam czy też brak mi w nich doświadczenia i mogłabym Klientowi po prostu zaszkodzić (albo dlatego, że ktoś to po prostu zrobi szybciej, lepiej i z mniejszym nakładem pracy, a zatem i taniej).
Niestety, trzeba pogodzić się z tym, że zawód adwokata to nie tylko misja, ale również prowadzenie działalności gospodarczej, które wymaga przede wszystkim przedsiębiorczego myślenia – szukania nisz na rynku i pomysłu na siebie.Jeżeli praca w ramach kancelarii ogólnej nie jest dla koleżanki satysfakcjonująca, warto przed podjęciem decyzji o rezygnacji zastanowić się nad dotychczasowym sposobem prowadzenia kancelarii, dokonać analizy rynku i zapotrzebowania klientów, wreszcie – przeanalizować swoje kroki, które się podjęło celem polepszenia sytuacji, spróbować pracy w innym zespole, w ramach większej kancelarii bądź jako prawnik in house. A dopiero potem narzekać.
7 stycznia, 2015 at 4:41 pm
Nie jest to negatywne nastawienie do prawników obsługujących duże korpo. Niech obsługują, zarabiają i wiedzie im się jak najlepiej. To jest negatywne stanowisko przeciwko władzom Adwokatury, które właśnie obsługują te duże podmioty, że nie robią nic, aby osobom z tych innych niż (obsługiwania osób fizycznych, w tym spraw karnych czy ZUSów) mogło się chociaż spokojnie wyżyć od pierwszego do pierwszego.
Czy możemy spytać, co rozumie Pani przez poszukanie niszy? Czy obsługiwanie spraw karnych, ZUSów czy różnych innych spraw osób fizycznych nie jest niszą? Jest i jest na nią zapotrzebowanie, ale ogromne zwłaszcza ze strony osób korzystających z naszej pomocy z urzędu. Czy może właśnie wszyscy mamy się przebranżowić na obsługę podmiotów gospodarczych? Kto wtedy obsłuży te ZUSy i karne? Czy ludzie mający takie sprawy nie zasługują na fachową pomoc prawną? A kto będzie chciał być fachowcem, jeżeli będzie robione wszystko, aby ten rynek po prostu padł? Już obecnie sprawy ZUSowskie prowadzą tylko i wyłącznie pasjonaci i to w ramach hobby, bo na tym się nie da zarobić. Często godzą się prowadzić te sprawy z urzędu do nich dokładając, bo osoba, które ZUS odmówił świadczenia po prostu pieniędzy nie ma. Jak długo można pociągnąć obsługując sprawy za 60 zł + VAT i ilu ludzi znajdzie się do powierzenia sprawy po cenach rynkowych wiedząc, że mogą liczyć na 60 zł zwrotu i do tego bez VATu. Ilu adwokatów zgodzi się harować z urzędu w takich sprawach w trybie art. 117(3) k.p.c.?
Na marginesie: zrezygnowała Koleżanka Aplikant Adwokacki, nie prowadziła jeszcze swojej kancelarii i nie zamierza.
8 stycznia, 2015 at 5:40 am
Tym bardziej zatem będąc jeszcze na aplikacji jest czas na wypracowanie pomysłu, w jaki sposób zarobić na siebie i mieć czas i możliwość zajmować się sprawami nawet pro bono.
Po słowach „Może to przypadłość moja, może całego mojego pokolenia, ale nie potrafię czekać latami ani latami walczyć o ten skrawek normalności. Walczyć, a mieć świadomość, ze sukces jest tak niepewny” założyłam, że są to słowa wypowiadane przynajmniej po kilku latach prób wypracowania dobrego rozwiązania. Jeżeli ktoś nie ma „firmy po rodzicach”, szczęścia albo „złotego” pomysłu jak zacząć, to niestety, zazwyczaj,budowanie stabilnej pozycji na rynku pozwalającej na osiąganie satysfakcjonującego dochodu przy prowadzeniu satysfakcjonujących spraw trwa latami.
8 stycznia, 2015 at 8:32 am
A potem – jak wynika z osobistego doświadczenia 2 osób z kręgu PP – już po 40-tce, bo tyle czasu trwa budowanie pozycji i osiągnięcie sukcesu co jest możliwe nawet w karnej specjalizacji, bez obsług i bogatej rodziny – wystarczy… jeden wypadek drogowy. I kilka miesięcy spędzonych w szpitalu. I po kancelarii. Pozamiatane. Potem wszystko trzeba budować od początku… Bo pomocni koledzy tak pomagają, że przejmują klientów. A będąc przeciwnikami w sprawach dzielnie wnoszą o nieuwzględnianie zwolnień i o ukaranie. Nie tylko o finanse chodzi! Także o to co się dzieje w adwokaturze. I jak reagują na takie sytuacje sędziowie, proszę poczytać:https://palestrapolska.wordpress.com/2014/05/03/zakaz-chorowania-czyli-cyborg-obronca-i-wzor-zazalenia-na-nalozenie-kary-pienieznej/
7 stycznia, 2015 at 6:14 pm
Szanowna Pani,
nie z samej pasji i chęci pomocy innym człowiek żyje. Z tego, co można przeczytać w przedstawionej przez Panią opinii wynika, że chce się Pani zajmować jedynie nierentownymi sprawami karnymi oraz tzw. ZUSami. Proszę spojrzeć na to, jak rynek usług prawnych wygląda w innych zachodnich państwach na przykład w szeroko pojętnych Stanach Zjednoczonych, czy bliższych nam Republice Federalnej Niemiec. Sytuacja się nie różni. Zawsze będą sprawy nierentowne, na których trudno zarobić (oczywiście zawsze warto walczyć o wyższe stawki urzędowe, aby minimalizować straty jednakowoż nigdy nie będzie tak, że stawka wypłacana przez Skarb Państwa, będzie dawać zarobić, gdyż jesteśmy społeczeństwem zbyt biednym). Warto, jak wskazali/ły to Koledzy/Koleżanki powyżej znaleźć niszę na rynku i zająć się przynajmniej w części bardziej rentownymi sprawami, tak aby mieć materialne możliwości podejmowania spraw, którymi Pani się interesuje, bądź odczuwa poczucie misji.
7 stycznia, 2015 at 6:59 pm
W Stanach Zjednoczonych jest np. etat prawnika z urzędu, właśnie do takich spraw. Niewiele płatny, ale człowiek zajmuje się taką „walką z wiatrakami” czy bronieniem słabszych. Z wynagrodzeniem szału nie ma, ale można przeżyć.
W Niemczech stawki są regulowane urzędowo całkowicie. Adwokat może wziąć tylko stawkę z przepisów, nie może wziąć innej, więc to zupełnie nieporównywalne. Nadal nie ma odpowiedzi na pytanie: kto ma się zająć sprawami? Na dłuższą metę misji nie starczy, nie w momencie, kiedy jest rodzina na utrzymaniu. Większość z nas piszących na tym blogu (pań i panów, dlaczego Pan zakłada, że pisze kobieta?) zajmuje się innymi sprawami przede wszystkim, nie ma tu osoby zajmującej się samymi ZUSami. Bo z tego nie da się żyć. Siłą rzeczy prowadzimy sprawy inne – dla zarobku. Proza życia. Z drugiej strony, czy poszkodowani decyzjami ZUSu nie zasłużyli na prawnika-specjalistę tak jak firmy np. energetyczne mają specjalistów od prawa energetycznego? Tu leży problem. Proszę nie bronić Skarbu Państwa. Roczny wydatek na urzędówki to 100 milionów PLN, roczny wydatek na 13tki dla urzędników to 5 miliardów PLN (a urzędnicy mają jeszcze oprócz trzynastek premie). W bajki o braku pieniędzy w budżecie nie wierzymy już dawno. Pieniądze dla władzy zawsze są.
7 stycznia, 2015 at 7:19 pm
Tak się akurat składa, że jeszcze przed aplikacją pracowałam w korporacji i zajmowałam się obsługą podmiotów gospodarczych. Dusiłam się w tym, raz jeszcze powtarzam, że sercem jestem karnistą i nie wyobrażam sobie wrócić do tego raz jeszcze. Co pani mecenas Marta powinna zrozumieć, ponieważ ona akurat nie przepada za sprawami z ZUS. Ale ciekawe jest to, że Państwo skupili się najbardziej na aspekcie finansowym mojej decyzji (ważnym, ale nie jedynym), a kompletnie zignorowali opis społeczno-prawny obecnej sytuacji na rynku. Wszyscy Państwo radzą sie przebranżowić, traktować kancelarie jako przedsiębiorstwo, znaleźć zarobkową niszę, ale czy zdają sobie sprawę, co sie stanie, jak zabraknie karnych kancelarii lub ich liczba gwałtownie spadnie? Przy tak kontradyktoryjnym procesie, z jakim będziemy mieć do czynienia po 1 lipca, przy kiepsko działającej Prokuraturze (robimy statystyki, robimy statystyki…), przy otwartym rynku, w którym pozostanie tak mało doświadczonych karnistów. Wtedy sprawa będzie prosta – będziesz miał pieniądze, nie pójdziesz do więzienia, nie będziesz – zostaniesz skazany. Przecież to jest cofnięcie się do XIX wieku! Raz jeszcze powtarzam, jeśli chcą Państwo zostać biznesmenami i zajmują się głównie obsługą podmiotów gospodarczych to dlaczego nie poszli Państwo na aplikację radcowską lub nie przepisali się do radców prawnych, gdzie nie ma takich sztywnych obwarowań dyscyplinarnych i etycznych ? Bo tytuł adwokata brzmi dumniej? Ciekawe jak długo….
Co do przykładu Stanów Zjednoczonych bardzo chętnie zatrudniłabym się na stanowisku Public Defender, którzy może nie zarabiają kilkaset tysięcy rocznie, ale na samochód, kredyt mieszkaniowy i wysłanie dziecka na studia (płatne!) ich stać.
7 stycznia, 2015 at 7:25 pm
Niestety wciąż do zawodu wchodzi więcej chętnych niż go opuszcza.
7 stycznia, 2015 at 8:27 pm
Ludzie! Nie możemy porównywać się do USA, ani tym bardziej do RFN… W USA adwokat inwestuje w sprawę swoje pieniądze, a w RFN za każdy termin rozprawy się płaci. To zupełnie inny wymiar sprawiedliwości. Tylko bojkot działa na władze. Bierzmy przykład z lekarzy! Im wolno strajkować, a adwokatom nie?
8 stycznia, 2015 at 12:58 am
Nie dziwię się ludziom, którzy chcą opuścić szeregi Palestry. Ogólnie to mam odczucia podobne do autorki listu. Sam straciłem serce i pasję do tej roboty. I jak to śpiewa jeden wyjec z radio „Nic z tego nie będzie”. Zupełnie ludzkim odruchem jest oczekiwanie, że z lat ciężkiej pracy, wyrzeczeń finansowych i osobistych, z nieprzespanych nocy, stresu na aplikacji, coś w końcu wyniknie. Na razie nic nie wynika. I brak widoku na poprawę perspektyw.
Młody adwokat z prowincji.
8 stycznia, 2015 at 10:53 am
O tak , jak lekarze i adwokaci francuscy zastrajkujmy! Może wreszcie zaczną nas szanować!
10 stycznia, 2015 at 4:22 pm
Witam
Ja – od „maluczkich”, na krwiach osób fizycznych hodowana, od pierwszego roku „lawu” chcąca mieć malutką kancelarię obsługującą rozwodników, ZUS-owców, łagodniejsze wersje Karguli i Pawlaków. Bez tzw. wielkich spraw, kilkumilionowych krów, dyspozycyjności łamanej przez niewolnictwo i reperowania pozrywanych neuronów wypadem 2 razy w roku na słodkie wysypy Riki Tiki z drikiem z łapce i aloha na ustach. Spokój jest dla mnie nadwartością, małe sprawy cywilne i administracyjne (od wielkiego dzwona – karne) gwarancją życia we względnej psychicznej równowadze, moim sposobem na przebrnięcie przez moją opowieść.
Załamanie dopadło mnie na studiach. Na ostatnim roku. „Renomowanej” polskiej uczelni, która ustami swej sekretarki informowała mnie, że regulamin jest po to, że musi być a co do jego zapisów – bywa różnie. Z ziemi podniosła mnie możliwość udzielania porad w jednej z fundacji, kontakt z człowiekiem i wiara, że mogę zmienić jego sytuację prawną (a ta jak wiadomo wpływa i inne aspekty tego, co nasi przodkowie zwać zwykli bydleniem). A była to praca – jak na studenta – naprawdę zaawansowana. Analiza sprawy, kompletowanie dokumentów, sporządzanie pism (sądy wszystkich instancji) i oczywiście konsultacje z adwokatem, który wspomagał fundację. Był tylko jeden minus – standardowo służyło się w tej fundacji dla wpisu w CV, a zaświadczenie o swej posłudze otrzymywało się na koniec roku. Ci, którzy zdecydowali się na taki wariant siłą rzeczy nie mogli sprawdzić skuteczności swoich działań (sprawy najczęściej miały swoje finały już po tym jak autor inicjujących ich pism był poza fundacją). Ja byłam tam jednak lat trzy. Lekko licząc w tym czasie „obsłużyliśmy” (załoga dyżurująca ze mną raz w tygodniu) z pewnością ponad 300 osób. Tylko dwie osoby powróciły do nas z wyrokami by podziękować za pomoc. Dwie. Starsza pani – kombatantka wojny z ZUS, mężczyzna w średnim wieku – ofiara komorniczego nieuctwa pomieszanego z nadgorliwością. Nie wliczam osób, które dzięki nam „wygrały” i informowały o tym na bieżąco przychodząc z kolejną sprawą lub pokłosiem spraw wygranych (np. zainicjowanie postępowania egzekucyjnego). Drogami pobocznymi docierało do mnie, że w kilkunastu innych przypadkach sprawy zakończyły się pomyślnie. Ale nikt nie pofatygował się by rzucić prostym „dziękuję” za pomoc, pracę, wysiłek, które dla interesantów związane były jedynie z kosztami dojazdów do nas i nadania pisma na poczcie (ba- czasami nadawało się owe pisma za nich, zawsze też za coś trzeba było dojechać na dyżur).
Nie mam pamięci do twarzy – ot taki mankament, receptory wadliwe, nienależyte wykonanie zleceń w postaci dopasowania twarzy do zalegających w mózgowiu danych. Pamiętam jednak doskonale te dwie twarze. I nazwiska. I dość sporo szczegółów z ich spraw. Przyniesione nam czekoladki i domowe wypieki, których nie mogliśmy przyjąć, A trochę wody w Wisłach świata całego upłynąć zdążyło.
Mój przydługi wstęp to przygrywka do rozprawienia się z tematem fighterów w małych sprawach o wielkie prawa (często te konstytucyjne giganty niedookreśloności, ograniczane i „odwyjątkowywane” mocą ustaw, rozporządzeń i systemu, który miał ich strzec).
Ludzie są jacy są. Adwokatura (i pokrewne) są jakie są. Spotykamy się ad hoc łączeni sprawą. I często nikt z tego spotkania nie wychodzi zadowolony. Czy – jak wyśpiewuje Dżem – „mój los przesądzony jest, czy zgubiony jestem już?” czy może uda się coś zmienić? Nie wiem. Ale orzeczenia o winie nie będzie, ta bowiem leży wśród innych win na półkach wszystkich stron.
Ludzie – klienci, interesanci, podejrzani, oskarżeni, pozwani, powodowie, uczestnicy, wnioskodawcy etc. etc. Jesteśmy dla nich złem koniecznym. Do adwokata idzie się jak do lekarza, kiedy domowe sposoby leczenia odciętej głowy zawodzą, a okład z rumianku nie działa na wypadające zęby. Często nieco przypóźnawo. Często z podstawą roszczeniową. Często z wyobrażeniem że adwokat pstryknie palcami i wyeksmituje tą Kowalską spod piątki, która ma trzy koty i śmierdzi z jej mieszkania. Nieliczna część klientów to ludzie świadomi sytuacji, potrafiący zrozumieć swoją i adwokata rolę, nieprzesiąknięci amerykańskimi filmami o adwokatach (uważam zresztą, że natłok produkcji Wuja Sama uczynił sporo zamieszania w głowach polskich gości kancelarii), ukierunkowani na konkretny cel, traktujący wymiar sprawiedliwości jako ostateczność, po którą sięga się w odpowiednim czasie gdy zawiodły zdroworozsądkowe i ugodowe formy połykania konsekwencji swojej bytności na świecie (oczywiście w sprawach karnych – inny temat) czy też ci, którym zrobiono krzywdzę, a którzy wobec natłoku błędów organów maści wszelkiej są niczym dzieci we mgle i z ulgą przyjmują pomocną dłoń i doceniają jej wkład w wytransportowaniu z mlecznej klatki. Reszta to pieniacze (u części z nich rozpoznaję objawy paranoi pieniaczej, która przemyka sędziom przed oczami i nadal nie jest poważnie traktowana jako jednostka chorobowa). Są adwokaci, którzy potrafią z nich żyć – pieniacz często nie oszczędza na dobiciu „przeciwnika”. Przepraszam – na misji dobijania. Inni to klienci „a ja przeczytałem, że…”, którzy przychodzą do adwokata z odkryciem, że posiadaczem samoistnym może być najemca płacący regularnie czynsz bo tak przeczytali i takimi posiadaczami być „chcum”. Od klientów tego typu można się dowiedzieć, że za mało się wie. Za mało bo tam pisało, tu pisało, tam mówili i bo tak. Tej kategorii klientom należy dziękować od razu, grzecznie w pas się ukłonić, cichutko drzwi zamykać. O ile spokój jest ważniejszy od spłaty rat kredytu. O innych (a dobrze wiemy jak różnorodnie bywa) pisać już nie będę bo i tak za dużo plotę. Za co żyć gdy jesteśmy od tzw. „małych spraw”. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy patron brał z góry za każdą przewidywaną czynność – X zł bo list trza nadać, X zł bo składamy wniosek, X zł bo musi dojechać. Nie ma X – nie ma listu, nie ma wniosku, nie ma jazdy. Oczywiście nie mówię o kwotach „netto” (za „gołą” czynność) lecz brutto (uwzględniającą wysiłek, wkład, pracę adwokata). Działa. I przy okazji uświadamia, że praca adwokata to do pewnego momentu natłok wydatków (mniejszych, większych) które przecież związane są z Tobą szanowny kliencie, a nie ze mną i moją pasją pisania, jeżdżenia, wniosków składania. Klient partycypujący w kosztach przez cały czas zauważa, że mają one swoje podstawy i że należy się również zapłata temu, kto owe koszty przerabia w konkretny skutek w postaci wyniku sprawy. To czasochłonna metoda, ale lepsza od beknięcia „4 tys. i załatwię co trzeba” – tajemnicza suma i oczywiście zawsze zbyt wysoka.
Inna sprawa to oczywiście poruszona kwestia przekonania klientów, że:
primo: adwokat to bogate bydlę
drugie primo: adwokat zawsze bierze za dużo (dlatego jest jak w primo)
trzecie primo: adwokat nie powinien dostać pieniędzy jeżeli przegra sprawę
zawdzięczamy to wielu zjawiskom. Jednym z nich jest naoglądanie się produkcji made in USA (Suits, Układy), które obecnie plotą już jedynie o wypasiuchach z 40 piętra otrzymujących z dwa miliony dolcy za odnalezienie w umowie wadliwie wstawionego przecinka (dawniejsze produkcje o małych kancelariach poszły do lamusa). Ale zawdzięczamy to również nikłej kulturze prawnej naszego społeczeństwa, która dodatkowo zaniżana jest poradami on-line (w których autor przepisuje swoimi słowami 3, 4 art. z KK, KC i co tam pod ręką jeszcze ma, a przy zawiłych sprawach skopiuje i fragment komentarza z 2002 roku). Generalnie zawdzięczamy to również sobie. Tak. Niestety. Temu, że nie wysilamy się, by pokazać klientowi naszą pracę. Że klepiemy pisma w ostatnim dniu terminu bez uświadamiania, że i jaka to praca (a przecież jest to wysiłek – przy założeniu, że robimy to rzetelnie, fatygujemy się gmerać w orzecznictwie, wymyślamy taktykę, staramy się przewidzieć i rozważyć konsekwencje każdego kroku). Jak często angażujemy klienta w meandry naszej pracy? Czy widzi on trud wyboru drogi między taktyką A a taktyką B? Najczęściej widuje taki schemat „ja wszystko napiszę, zrobię, będę chodził, pan nawet nie musi się fatygować” i niby super, tak nowocześnie, tak kapitalistycznie (że adwokat to wyręczyciel, rodzaj klona klienta ale bogatszego o wiedzę prawniczą i oczywiście kasę oryginału). Potem na salach widać jak klient już nie wie o co chodzi – nikt mu za bardzo nie wyjaśnił czym jest to zasiedzenie i że nie tak łatwo o nie, Widzi tylko dwa pisma, adwokata na jednej rozprawie i rachunek – 7 tys. zł. Zasiedzieć się nie udało. Czego nauczyliśmy klienta? O prawie wie niewiele więcej. O nas – już sporo. Walnijmy się w „cyc” i w codziennej pracy odrzućmy kapitalistyczny model adwokata – wyręczyciela na rzecz ukazania, że: jestem by pomóc, pomóc nie znaczy wyręczać i iść samopas, pomóc znaczy wesprzeć Ciebie moją wiedzą, moim doświadczeniem, moimi umiejętnościami. I za to należy mi się wynagrodzenie. Sprzedałam Ci to, co wiem, poprowadziłam przez las. A kiedy trzeba i mamy sprawy „tylko do przegrania” – mówmy o tym, że mamy nikłe szanse, że możemy spróbować ale uprzedzamy. Także i z góry przegrana walka wymaga sił i pracy – jeżeli klient na nią się godzi, chce i nalega – niech wie, że w takim starciu jest równie dużo (a często więcej) wysiłku, potu i rozmyślań.
I wreszcie – kto dotarł, ten wielki – adwokatura jako twór zbiorowy, a raczej to co nazywamy jej wizerunkiem. Napchana po brzegi ciągłym przywoływaniem historii (a to że bohatersko przeszła przez PRL, że adwokaci to historyczne nadludzie, same Janosiki). Słusznie w naczelnym piśmie „Palestra”, w artykule o potrzebnych zmianach (przepraszam – w tej chwili nie wskażę dokładnie, ale obiecuję poszukać) doczytałam się, że gdyby „Palestra” nie była obowiązkowym zakupem -nikt by jej nie kupował. Znamy owe opowieści, że przesyłkę z „Palestrą” umieszcza się od razu w koszu na śmieci. Bo o czym tam czytać? O praktyce? z jeden artykuł na całe wydanie. Teoria – tu już lepiej, ze dwa lub trzy. Reszta to historia. Ten a ten, wtedy i wtedy, a PRL był taki i taki, Zresztą brakuje w tym tego co w historii najciekawsze – początków polskiej adwokatury, analizy słynnych spraw, jakiejś refleksji nad zmianą statusu np. uczestników postępowania tego i tego rodzaju. Otwieram kolejny numer i czytam z niego trzy opracowania. Trzy na 300 stron. „Palestra” jest idealnym symbolem tego, co nazywamy „Polską Adwokaturą”, a raczej – wizerunku tejże. Zatęchła, nadęta, uzależniona od notorycznego powracania do zasług (mniej lub bardziej wyolbrzymianych) z przeszłości – ma gdzieś to, co stanowi przedmiot pracy najliczniejszej grupy jej członków. Przejrzycie w wolnym czasie komunikaty w poszczególnych IA. Co można znaleźć? Jest konkurs narciarski adwokatów, wyjazd na nibykonferencje połączone z zawodami w tenisa, wykład o prawie międzynarodowym (jakże bliskim i istotnym dla polskiego społeczeństwa) i o instytucjach amerykańskiego lawu (równie bliskich) albo gratulacje od … dla … bo… i miodzio. Adwokatura sama siebie eksponuje jak bandę jeżdżących na zawody turystów. Nawet w prawie podróżują – będą sobie mówić o tym, jakie ma prawa zatrzymany w stanie Luizjana. Prawda jest taka, że choć szeregowi AP mają czym się chwalić, AP potrafi opierać swój autorytet jedynie na historii. Nie znajdziemy informacji o tym, że adwokat X wygrał z ZUS-em w sprawie o odebranie renty ubezpieczonemu, który otrzymywał ją przez 20 lat. Nie poczytamy o tych, którzy pokonali UM udający, że „nigdy nie posiadał dokumentacji dotyczącej …” Ale poczytamy o systemie prawnym Australii czy Marsa. Znaczy się – na konferencję pójść możemy.
W tej sytuacji pomoc przychodzi z nieoczekiwanej strony. O dobrej robocie kolegów mogę dowiedzieć się od… govu. Portal Orzeczeń Sądów Powszechnych. Niezależna adwokatura zawdzięcza państwu, od którego niezależna tak bardzo jest informacje o tym, że jej trutnie wykonują swoją robotę. A sama będzie pisać o PRL-u i że biskup połamał się opłatkiem (o popie i rabinie wiadomo mniej).
Więc wszyscy „mali” od „małych” spraw – „róbmy swoje”, nie rezygnujmy, stwórzmy kancelarie, w których ludzie dowiedzą sie czegoś o prawie, bądźmy dobrzy w swojej robocie i uświadamiajmy tym, którzy z niej korzystają, że jest to PRACA. Może kiedyś coś się zmieni, może nie zmieni się na lepsze nic. Możemy nawiązać odpowiednie relacje z klientem, gorzej ze zmianą wizerunku adwokatury od góry, ale tyrając w regielach można nie patrzeć na turnie. Przeżyć się da – pod warunkiem, że klient widzi pracę.
10 stycznia, 2015 at 8:41 pm
Podziwiam! W sposób lekki i bardzo trafny ukazała Pani przywary wywołujące nieufność do szlachetnego zawodu, jakim jest adwokat.
Serdecznie pozdrawiam, Marian Marciniak
13 stycznia, 2015 at 11:24 pm
Informacja:
Pan Marian Marciniak, Lolek, zespół autorów bloga – emerytalny spam został przeniesiony pod pasujący tematycznie wpis: https://palestrapolska.wordpress.com/2014/08/21/swieta-krowa-zus/
Kolejne komentarze nie na temat będą bezwzględnie kasowane.
Proszę trzymać się tematu artykułu.
Proszę czytać wpis „O nas”:
„Głupie, wulgarne komentarze oraz spam będziemy bezwzględnie kasować. Proszę nie mylić prawa do wolności wypowiedzi z prawem do wyczyniania onetowskich swawoli na prywatnym blogu. Dlatego będziemy dbać o poziom publikowanych wypowiedzi i nie dopuścimy do „hejtowania” ani epatowania głupotą w komentarzach. Na blogu, ani na mailu nie udzielamy porad prawnych, nie sporządzamy opinii prawnych, ani nie dokonujemy wykładni przepisów, z wyjątkiem przepisów kulinarnych.”
Administrator
5 Maj, 2015 at 11:03 am
List faktycznie poruszający i dobrze oddający otaczającą nas rzeczywistość. Wielu z nas zdecydowało się na wykonywanie tego zawodu nie dla pieniędzy, ale z pasji. Nie wszyscy zawód adwokata lub radcy prawnego utożsamiali z wielkimi pieniędzmi. Zapewne są wśród nas również Ci, którym smakowało uzyskanie dla Klienta kozystnego wyroku , ponieważ widzieli ulgę tego Klienta, a tym samym czuli, że robią coś pożytecznego, mogą pomagać ludziom. Oczywiście nawet największy pasjonat musi za coś żyć. Zajmując się problemami innych nie może myśleć o tym, że jutro może mu nie wystarczyć do pierwszego. Prowadząc indywidualną praktykę musi posiadać środki na jej utrzymanie. W Polsce taka zabawa to wydatek rzędu kilku tys złotych. Analizując statystyki świadomość prawna naszego społeczeństwa jest tragiczna. W ciągu ostatnich 5 lat kontakt z prawnikiem miało tylko 15 % społeczeństwa, w tym około 7 % to kontakt z notariuszem, (czyli przymus). Około 90 % spraw cywilnych toczy się bez udziału profesjonalnego pełnomocnika. Piszecie tutaj o obsłudze firm. W Polsce 80 % przedsiębiocrów nie korzysta z stałej obsługi prawnej. Przeciętny Kowalski będący przedsiebiorcą zatrudnia księgową i uważa, że ona jest od wszystkiego. Profesjonalny prawnik wykonujący zawód adwokata lub radcy prawnego ma zakaz reklamy. W stosunku do fiskusa jest on traktowany jako normalny przedsiębiorca ale już w stosunku do samorządu, do którego przynależy musi stosować się do pewnych etycznych reguł, które ograniczają możliwość otwartego konkurowania na wolnym rynku. Zakazane jest np przedstawianie korzystnych ofert współpracy przedsiębiorcom, ponieważ grozi za to dyscyplinarka. Jednym słowem taki mecenas Kowalski ma siedzieć w swoim biurze i czekać na cud. W dobie internetu,dostępności wzorów (często wątpliwej jakości) potencjalny Klient, nie idzie już do prawnika po poradę w prostej sprawie. Oczywiście jest on nieświadomy, że nawet prostą sprawę może przegrać nie znając procedury. Świadomość przeciętnego Kowalskiego jest taka, że pozew to jakieś podanie, on nie zna procedury, np regul dowodowych, w związku z tym nie jest świadomy ryzyka. Znajduję wzór w internecie składa go w sądzie i czeka na sprawiedliwy wyrok. Uważa, że Sąd sam wyręczy go z jego roli procesowej i wyda wyrok. Skoro ma wzór pozwu w internecie i jakieś fora internetowe to myśli sobie po co wydawać 3 tys. na prawnika. Polak potrafi przecież wszystko zrobić sam. W Niemczech też swego czasu zdecydowali się na otwarcie zawodów, podobnie w Norwegii. Przedstawiciele palestry w tych krajach nagle zaczeli uciekać z zawodu. Oczywiście Niemcy, Norwegia to raczej kraje cywilizowane więc poszli po rozum do głowy. W Niemczech co roku Minister Sprawiedliwości ustala limit przyjęć na studia prawnicze. W Norwegii mają tylko trzy uniwersytety, na których jest kierunek prawo. Zadając pytanie, czy w Polsce było możliwe otwracie zawodów prawniczych tworząc limity?. Odpowiedź brzmi NIE. Polska to nadal kraj układów, korupcji i nepotyzmu. Utworzysz limit przyjęć na aplikację, znajdą sposób jak wsadzić swoich. Samorząd otwierając zawody dobrze wiedział, że taki młody mecenas, rozpoczynając praktykę przy takiej świadomości społeczeństwa i jego zamozności, bez dużego zaplecza finansowego lub układów nie ma szans. Tak wiem za chwilę odpowie mi na ten post super mecenas, któremu się udało bez koneksji,że jestem nieudacznikiem tylko za sukcesem jednego stoi 50 trupów. Odnośnie strajków to one wiele nie dadzą, ponieważ powiedzą nam po co się pchałeś w takim razie. Użyty zostanie także argument, że nie jesteśmy wystarczająco przedsiębiorczy i dobrzy w swoim fachu, oznajmiając nam tak już jest, że nie każdy ten zawód będzie wykonywał. Problem jest jednak w tym, że najczęściej wyjdą z niego Ci właśnie etyczni i poczciwi, którzy nie mieli mentalności szczura i którzy nie korzystali z nepotyzmu, układów i korupcji. Tak jak piszecie wyjdą Ci, którzy chcieli coś zmienić. Moral z tego taki, że otwarcie zawodów w Polsce nie zmieni nic. Nadal Ci, którzy mieli go wykonywać, niekoniecznie najlepsi będą go wykonywać. Wielu przedstawicieli tego bloga czytając te wpisy powie taka jest prawda, ale dla wielu zacytowany list będzie radością ponieważ konkurencja się wykrusza. Dla tych, których cieszy wychodzenie z zawodu kolegów i koleżanek miałbym radę, żeby z entuzjazmem jednak się wstrzymali , ponieważ mimo wszystko ta konkurencja nadal będzie rosła w każdym nowym miocie znajdą się tacy, którzy te układy mają i zaplecze finansowe na rozwój również, co jest równoznaczne z tym, że jutro Ci, którzy cieszą się z niepowodzenia innych mogą znaleźć się na ich miejscu. Cieszy mnie fakt, że ktoś temat poruszył i miał odwagę przyznać się, że kolorowo nie jest. Lepsze to niż chowanie głowy w piasek i udawanie, że jest wspaniale.
5 Maj, 2015 at 1:37 pm
Dla Kowalskiego (przedsiębiorcy) nawet księgowa to luksus … przecież może sam.
2 lutego, 2016 at 6:42 pm
Rodzina łoży, małżonek, rodzice, do czasu odejścia z zawodu, zakończonego w najlepszej wersji depresją i bez długów, w wersji długami i samobójstwami. I jak najbardziej 16-18 godzin jest możliwe. Na dzień dobry adwokat żyje dzięki rodzinie, o ile ma mu kto pomagać. Są i tacy, którzy nie płacą rachunków lub ZUSu i maja z tego tytułu gigantyczne zadłużenia, niespłacane kredyty (polecamy ostatni artykuł na rp.pl w temacie niepłacenia rachunków przez prawników). Dziękujemy za kolejny głos z cyklu „Nie znam się, to się wypowiem”
9 sierpnia, 2016 at 8:53 pm
Szanowni Państwo
A może by skorzystać z dorobku państw anglosaskich w tym względzie i dokonać wreszcie swoistego rozdzielenia kompetencji..
Proszę sobie wyobrazić taki oto wariant. Koledzy Radcowie zajmować się będą wyłącznie tym na czym się znają najlepiej, tj. na byciu przedsiębiorcą, będą świadczyć porady, usługi prawne i radzić. Natomiast koledzy i koleżanki Adwokaci uzyskają tym samym wyłączność na obronę i reprezentację klientów w sądzie. Niech stanie się bowiem tak, że każda kancelaria Radcowska aby móc obsłużyć klienta „kompleksowo”, będzie musiała obligatoryjnie podpisać umowę współpracy z dowolną Kancelarią Adwokacką, aby Adwokat mógł poprowadzić dalej sprawę ale już przed sądem. Tak wariant mógłby kilka rzeczy uporządkować, Radca – to ten od obsługi prawnej, Adwokat – to ten od sal sądowych i peruki na głowie :-). Oceniam, że po przeanalizowaniu tego jak to wszystko zorganizowane jest np. w Anglii, to chyba jedyne sensowne rozwiązanie tej przedziwnej obecnie sytuacji…
Ciekaw jest Państwa zdania na ten temat.
Pozdrawiam
27 listopada, 2016 at 9:58 pm
eh….Najbardziej wśród młodych prawników (którzy mają się za Bóg wie co a są zwykłymi wyrobnikami) wku****a mnie obrażanie innych ludzi (cytuję: co to za kraj w którym stolarz zarabia więcej od adwokata). Ludzie, którzy nie znają czegoś takiego jak prawo popytu i podaży nie mają żadnego prawa do otwierania swoich otworów gębowych.
20 Maj, 2017 at 7:31 am
Niestety ludzie nie pędzą od razu z zaufaniem do prawników i część winy lezy po stronie tego zawodu, a część po stronie ludzi, którzy po prostu się boją, ale bez prawników i ich porad, zwykli ludzie wiele mogliby stracić i wplątać się w spore kłopoty.